Budząc się rano, 25 lipca nie wiedziałem jeszcze, że dokładnie za miesiąc słońce będzie budziło mnie w innym kraju. Tego dnia zadzwoniła do mnie moja wychowawczyni, prosząc mnie o zgłoszenie się do dyrektora mojej szkoły. Pod wieloma względami odstaję od moich rówieśników, ale żeby trafiać na dywanik w samym środku wakacji? No cóż, z drżącymi rękami i sercem walącym jak młot poszedłem do szkoły. Sympatyczna pani w sekretariacie poinformowała mnie, że muszę chwilę poczekać, gdyż Dyrektor ma gościa. Poczekałem i gdy już przyszła kolei na goszczenie mojej skromnej osoby przez pana Pawlickiego udałem się do odpowiedniego gabinetu. Dowiedziałem się, iż istnieje możliwość “wysłania” mnie na roczne stypendium do naszego zachodniego sąsiada – do Niemiec. Oczywiście kamień spadł mi z serca i bardzo się ucieszyłem, gdyż nie ukrywam, że sam czyniłem pewne kroki aby właśnie tak się stało. Zapewne nie wiecie, że nas powiat od wielu lat ma podpisaną współpracę z niemieckim powiatem Schleswig-Flensburg w landzie Schleswig-Holstein. Dzięki tej, mam nadzieję, że owocnej współpracy, każdego roku do Niemiec zapraszanych jest dwoje uczniów (dziewczyna i chłopak) z naszego pięknego, największego w Polsce powiatu na roczne stypendium naukowe. Tak się złożyło, że w tym roku, w gronie tych szczęśliwców znalazłem się ja. Każdy ze stypendystów mieszka u rodziny, która wyraziła chęć zaopiekowania się Polakiem, pokazaniem Niemiec z jak najlepszej strony oraz ukazania niemieckiej kultury.

Lekcje w mojej szkole, która nazywa się Klaus-Harms-Schule i która znajduje się w Kappeln zaczynają się o 7:40. Nie jest to regułą. W niektórych szkołach lekcje zaczynają się wcześniej lub później – nie wiem od czego to zależy. Pierwsze dwie lekcje są ze sobą połączone tworząc półtoragodzinny blok. Blok ten teoretycznie nie powinien być przerywany, ale w praktyce wygląda to nieco inaczej i zawsze mamy pięciominutową przerwę, przez co zamiast 90 minut, nasza lekcja trwa 85. Następne lekcje trwają normalnie – 45 minut. Przerwy trwają od 5 do 30 minut. Ja na szczęście nie załapuję się na tę trwającą pół godziny, gdyż ta przerwa występuje po siedmiu lekcjach, a ja najpóźniej kończę po sześciu – o 12:50. Najwcześniej żegnam się ze szkołą po czterech godzinach, czyli o 11:00.

W moim planie lekcyjnym nie znajdziecie takich lekcji jak historia, informatyka czy WOS. W tygodniu mam tylko dwadzieścia dwie godziny lekcyjne. Opiszę wybrane lekcje, aby ukazać różnice pomiędzy edukacją w Polsce a edukacją w Niemczech:

Niemiecki – język niemiecki wygląda mniej więcej jak język polski w Polsce. Za przykład lekcji niemieckiego podam taki, który opowiadam wszystkim znajomym. Podczas omawiania pewnego wiersza, nauczyciel, aby zainteresować uczniów, zamiast siedzieć i klepać omawiany utwór wolał skakać, kłaść się czy wychodzić przez okno na gzyms – jednocześnie czytając tekst. Nikt nie rozmawiał czy nie pisał smsów. Oczy wszystkich uczniów skierowane były na nauczyciela. Na następnej lekcji musieliśmy umieć w.w. utwór na pamięć. Aby lepiej słuchało się nam naszych produkujących się kolegów i koleżanek, nauczyciel przyniósł ciastka, herbatę i kawę w termosie. Podczas recytacji nie musieliśmy wychodzić na środek czy chociażby stać. Każdy recytował siedząc w ławce. Nie wiem czy to dobrze czy źle. Z jednej strony uczeń nie stresuje się tym, ale z drugiej strony nie nabiera przez to pewności siebie.

Biologia – kiedy w Polsce w ubiegłym roku szkolnym w ciągu jednej lekcji biologii omówiliśmy budowę oka w najmniejszym szczególe, przerobiliśmy krótkowzroczność, jaskrę i inne tego typu choroby, tutaj w Niemczech w ciągu jednej lekcji podpisaliśmy w na obrazku “brew”, “powiekę”, “źrenicę”, “gałkę oczną” i “rzęsy”. Na następnej lekcji zdążyliśmy omówić dlaczego oko mimowolnie zamyka się jeśli celujemy w nie pięścią. Spędziłem w niemieckiej szkole siedem tygodni, a w dalszym ciągu siedzimy w temacie narządu wzroku. Chociaż w Polsce uczyłem się w klasie o profilu biologiczno-chemiczno-fizycznym na lekcji biologii poza marchewką, z której miałem zrobić preparat niczego innego nie “kroiłem”. W Niemczech nie ma profili, więc znajduję się w klasie “ogólnej”, a już mam za sobą krojenie świńskich oczu. Nauka tylko i wyłącznie z obrazków jest niczym z porównaniu do tego czego można nauczyć się przez doświadczenia z “żywym” okiem. Przed sobą mam jeszcze krojenie świńskiego mózgu – już nie mogę się doczekać…

Fizyka – u nas w Polsce, przyrządy do różnych pomiarów, doświadczeń itp. znajdują się w gablocie zamknięte na dwa spusty i generalnie są… żeby być, żeby klasa fizyki wyglądała na klasę fizyki. Tutaj do sali fizyki przylega pomieszczenie, wielkości dwóch sal lekcyjnych, gdzie znajduje się wiele różnych ?maszyn? w liczbie odpowiadającej ilości ławek w klasie. Przykładowo na jednej z lekcji fizyki nauczyciel rozdał każdej ławce twardy dysk komputera. Naszym zadaniem było rozwalenie go i dobranie się do jakiegoś mechanizmu w środku. Do wykonania zadania mieliśmy dostępne śrubokręty, młotki i… wiertarki. Zadanie to wykonywaliśmy całą jedną godzinę lekcyjną, na kolejnej lekcji omawialiśmy pracę “zdobytego” mechanizmu.

Wychowanie fizyczne – nasze sale gimnastyczne z porównaniu z salami gimnastycznymi w Niemczech to średniowiecze, prehistoria, trzeci świat. Jedyne co mamy lepsze to szatnie. Tutaj niestety szatnie są za małe, jak na ilość uczniów z nich korzystających. W szatniach znajdują się prysznice, które zajmują 50 % całego pomieszczenia. Sala gimnastyczna wyposażona jest chyba w piłki do każdej możliwej gry, posiada również chyba wszystkie możliwe sprzęty do ćwiczeń. Nie tylko sale gimnastyczne wyglądają lepiej, sama lekcja również. Na lekcjach WF w Polsce miałem na przemian: koszykówkę, siatkówkę, gimnastykę (czyli ostatecznie grę w piłkę nożną). Tutaj, gdy nauczyciel wymienił wszystkie sporty, które będziemy trenować w tym roku “opadła mi kopara”, bo skojarzyłem tylko jeden – rugby. Chociaż dla mnie prostego Polaka, gra w rugby polega na robieniu grupowej kanapki, przerywane od czasu do czasu bieganiem na piłką o kształcie trudnym do określenia.

Muzyka – ostatnio na muzyce uczyliśmy się… tańczyć. Cztery kroki do przodu, cztery do tyłu, obrót w prawo, obrót w lewo, cztery kroki do przodu, cztery do tyłu i już mogę startować w “you can dance”. Sala muzyki różni się od tej, jaką miałem w Polsce. W gimnazjum sala muzyczna wyposażona była w jeden rozstrojony fortepian/pianino (?). Szkoła podstawowa trzymała jeszcze jakiś poziom, bo poza pianinem mieliśmy… cymbałki. Tutaj w sali muzyki na dwóch uczniów przypada jeden keyboard, bębny, czy jak kto woli – perkusje, gitary elektryczne itp.

Chemia – chemia wygląda podobnie jak niemiecka biologia – jak najmniej wiadomości w jak najdłuższym czasie. Może to sposób na to, aby uczniowie jak najwięcej wynieśli z lekcji? Ja osobiście jedyne co wyciągnąłem z ostatniej to to, że w Niemczech nie ma Marii Skłodowskiej-Curie, jest tylko “Marie Curie”.

Angielski – nauka tego języka jest zdecydowanie lepiej zorganizowana niż w Polsce. Ja, idąc do liceum po trzech latach nauki tego języka w gimnazjum, zamiast mieć możliwość kontynuacji nauki, musiałem uczyć się go od początku (jeśli chciałem trafić do grupy z rozszerzonym niemieckim). Poziom angielskiego niemieckiej młodzieży jest baaardzo wysoki a na lekcjach czuję się jak na chińskim.

Wielkim plusem niemieckiego szkolnictwa jest bardzo proste rozwiązanie problemu z którym nasz kraj zdecydowanie nie potrafi sobie poradzić. Sierpień i wrzesień to okres wielkich wydatków na podręczniki czy ćwiczenia. Tutaj w Niemczech nie kupuje się podręczników. Podręczniki wypożycza się na cały rok ze szkoły. Moje podręczniki mają po dziewięć-dziesięć lat, ale wyglądają prawie jak nowe. Każdy uczeń dba o swoje, aby w przyszłym roku mógł z nich korzystać ktoś inny. To, ile lat mają moje podręczniki dowodzi również tego, że nie zmienia się tytułów co kilka lat. Myślę, że Polska jako biedniejszy kraj powinna wcześniej wpaść na taki pomysł.

Jeśli ktoś z Was miałby kiedykolwiek możliwość wyjechania na podobną wymianę, nie powinien zastanawiać się ani minuty. Moi znajomi pytają mnie często czy nie szkoda mi roku, jaki tracę w polskiej szkole. Odpowiadam zawsze, że nawet dziesięć straconych lat to nic w porównaniu do tego co tutaj przeżyłem i czego doświadczyłem, a to dopiero półtora miesiąca. Przed sobą mam jeszcze dziewięć, mam nadzieję, że tak samo przyjemnych miesięcy w niemieckiej szkole i niemieckiej rzeczywistości. W razie pytań odnośnie wymiany służę pomocą. Więcej informacji o tym, jak wygląda moje codzienne życie w Niemczech wraz ze zdjęciami znajdziecie na www.nein.pinger.pl.

Na zdjęciu: Moja niemiecka rodzina, Ewelina – druga stypendystka z naszego powiatu oraz jej rodzina, prezydent powiatu Schleswig-Flensburg, dyrektor mojej niemieckiej szkoły oraz opiekun wszystkich stypendystów w powiecie Schleswig-Flensburg. Zdjęcie zostało zrobione podczas oficjalnego powitania nas (stypendystów) w starostwie.

Jakub Waszkiewicz